Wypracowanie domowe

Krystyna Czerni

w katalogu wystawy Dobrze już było, BWA Olsztyn, 2016

W filmie Happy go lucky Mike’a Leigh jest bardzo zabawna scena lekcji flamenco. Egzaltowana instruktorka uczy grupę amatorek podstawowego kroku: – Najważniejsze, to zakreślić swoje terytorium, przestrzeń, z której nas nikt nie usunie. Trzeba wysunąć prawą nogę do przodu, mocno tupnąć i powiedzieć głośno: My space! I wszystkie te urzędniczki, nauczycielki, stają rzędem tupiąc w zapamiętaniu: My space! My space! Rychło okazuje się zresztą, że to nie zawsze pomaga, instruktorka wybucha płaczem, jakieś osobiste kłopoty… Ale scena jest piękna.

Określanie swojego terytorium, wytyczanie własnej przestrzeni – to kluczowy temat sztuki, zwanej kobiecą. Antropologia kulturowa przekonała nas już, że „mózg ma płeć”, że „mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus” – ale czy sztuka posiada płeć również? Pojęcie „sztuki kobiecej” zdawało się długo uwłaczać samym artystkom, nie chcącym by traktowano je pobłażliwie, jak „twórców specjalnej troski”. „Sztuka feministyczna” brzmiało dumniej – lecz groziło pokusą ideologii, poddania dzieła doraźnym interesom i regułom poprawności. A jednak doświadczenie własnej płci ma charakter pierwotny i uwolnić się od niego nie sposób. Autentyczna, tworzona przez kobietę sztuka zawsze będzie ekspresją odmiennej, kobiecej wyobraźni.

Bettina Bereś – dorastając w domu, gdzie sztuka stanowiła codzienność, była głównym tematem rozmów i motorem działań – musiała samodzielnie wywalczyć własną przestrzeń artystycznej kreacji. Córka rzeźbiarzy i performerów „Grupy Krakowskiej”: Marii Pinińskiej i Jerzego Beresia była skazana na podobną drogę życiową. Przekleństwo czy przeznaczenie? Z niełatwej sytuacji dziecka dwóch wybitnych i wyrazistych osobowości, wybrnęła bardzo zgrabnie: maluje obrazy, haftuje, po matce odziedziczyła także talent do prac ogrodowych. Wychowana w kulcie awangardy, przekornie wybrała malarstwo. I niezależność w budowaniu własnego, artystycznego języka. To był czas, kiedy malarstwo było wyklęte, anachroniczne – wspomina. – W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych sztuką była akcja, happening, obiekt. Później performance i wideo. Kiedy w latach osiemdziesiątych odkryłam malarstwo, wydało mi się czymś niebywale nowoczesnym, pójściem do przodu.1 I dodaje: Do głowy mi nie przyszło studiowanie na ASP! W tamtych latach, u nas w domu, w oczach moich rodziców ASP to było to, co najgorsze: komuchy, nieudacznicy. Żadnych autorytetów! Nic bym się tam nie nauczyła… Akademia to była konserwa, która tylko niszczyła ludzi. W ogóle tego nie brałam pod uwagę. Byłam bardzo pod wpływem ich widzenia, więc poszłam na historię sztuki, mama mnie w tym wspierała. A równocześnie cały czas miałam świadomość, że się z tego nie wyrwę. Wiedziałam, że jeśli miałabym coś sama robić, to powinno to być coś zupełnie innego. Wymóg autentyczności, wyjątkowości był u nas w domu stawiany bardzo silnie.2

Pierwszą wystawę Bettina Bereś miała w 1986 roku („A ja lubię ładne obrazy”, Galeria „Zderzak”), w 1992 roku na podstawie prac przyjęto ją do ZPAP. Własny styl malarki dojrzewał konsekwentnie, powoli – w dialogu z wizualną rzeczywistością. We wczesnych obrazach królowała jaskrawa, egzotyczna narracja: palmy, papugi, murzyni. Jeżeli kozy – to różowe, żyrafy – turkusowe, żółte psy, błękitne koty, żołnierze pilnujący świń, murzynka w kąpieli. Stopniowo, od wielobarwnej, rozgadanej figuracji malarstwo to przeszło do świata prostych sprzętów i przedmiotów. Znikła surrealna anegdota, wyciszyła się gama barwna, zapanowała malarska asceza: surowe, szare płótno, sterylna kompozycja, kolorystyczny minimalizm.

Klucz do tej ewolucji był w istocie prosty – tworzenie przeciwwagi dla estetyki otoczenia. Tak reagowałam na ówczesną szarzyznę – mówi o swoich wczesnych obrazach malarka – Dziś czasy się zmieniły, a ja nagle się zorientowałam, że nie lubię agresji, która zapanowała, że świat oblepiony reklamami wcale mi się nie podoba. Dlatego w malarstwie zaczęłam szukać wyciszenia. Odeszłam od figuracji, redukowałam motywy, aż na obrazach został tylko jeden przedmiot i często niezamalowane partie płótna.3 Droga do jednego, uproszczonego przedmiotu stała się odpoczynkiem.4

Malarstwo Bettiny Bereś, jakie dziś znamy, powstało w reakcji na wszechobecny, wizualny zgiełk, chaos współczesności. Wybór obiektów prostych, niezbędnie użytecznych, tworzy alternatywę dla cywilizacji nadmiaru i kreowanych sztucznie potrzeb. Krytycy zobaczyli w tych płótnach „ikony domowej codzienności” i „protestancką z ducha pochwałę prostego życia”. Pisano, że emblematyczne sprzęty, stojąc stabilnie, frontalnie, jak pomniki – „dumnie zaświadczają o swojej godności”, dostępują „uwznioślenia” i „artystycznej nobilitacji”. Sam dobór malowanych przedmiotów zaprzecza ich trywialności. Kuchenne, niedzisiejsze „statki”, zużyte meble, dziwaczne, staromodne naczynia – niosą w sobie ładunek nostalgii, przemijania i dużej wizualnej urody. Malowanie tych przedmiotów to trochę ocalenie świata, który tak szybko się zmienia5 – przyznaje artystka. Jej obrazy łączą pewną szlachetność, świeżość spojrzenia, brak estetycznej kalkulacji – z wybitnym zmysłem kolorystycznym. „Chyba nie istnieją kolory, których nie potrafiłaby zharmonizować – czytamy w recenzji – bez względu na to, jak antagonistyczne z natury, na jej obrazach godzą się ze sobą”.6 Recenzenci dostrzegli też w tym malarstwie wpływ martwych natur Morandiego, „małego realizmu” holenderskich mistrzów, a nawet nawiązania do konfucjonizmu, Freuda i Lacana. Narastające uproszczenie, porządkowanie rzeczywistości czytano jako świadectwo zadomowienia w świecie, nie pozbawioną liryzmu i czułości spokojną afirmację zwyczajności, zgodę na dzień powszedni. Bettina „jest kobietą domową i z domu czerpie swoją siłę”7 – pisała Magdalena Ujma.

„Środki czystości” (2001), „Artykuły pierwszej potrzeby” (2002), „Miski” (2005). Tytuły wystaw i obrazów Bettiny Bereś, nierzadko krążą wokół kwestii zdrowotnych i higienicznych. Niezliczone, portretowane dzbanki, rondle, wanny, butle i syfony. Jeszcze wiadra, zlewy, rury, pralki, konewki, słoje i miednice – całe, jakże przydatne utensylium gospodyni domowej. Czy trzeba tu wypatrywać drugiego dna, ukrytych sensów? „Autorce nie tyle chodziło o nazwanie pewnych wątków tematycznych pojawiających się na obrazach – zauważa Jerzy Hanusek – ile o wskazanie, że sztuka powinna być raczej środkiem czystości, niż środkiem na przeczyszczenie”8. Słownik malarski Bettiny budowany w czasach ekspansji „sztuki krytycznej” – prowokacyjnej, przykrej i zideologizowanej – przywracał pozytywną równowagę, budował poczucie bezpieczeństwa, ładu i trwania.

Przywykło się sądzić, że los skazuje kobiety na przymus codziennej, domowej krzątaniny. Popularność programów typu „Doskonała pani domu” dowodzi, że utrwalony stereotyp ma się dobrze. Utrzymywanie domu w czystości, schludność jest zasługą gospodyni – brud i nieład obciąża właśnie ją . „Krzątactwo”, krzątanina – to słowo, które zrobiło karierę. Jeszcze u Heideggera ma charakter wyraźnie pejoratywny, filozof pisze o bezsensie codziennej krzątaniny (Besorgen), jako ucieczce w pozorne działanie od tego, co istotne – poczucia Bycia (Dasein).9 Większość ludzi nie podejmuje ryzyka wyrwania się z teraźniejszości, nie chce zejść w głąb, ich życie to tylko nieustanna bieganina za tysiącami spraw, egzystowanie na powierzchni. Oddając się daremnej krzątaninie – zapominamy o istocie życia.

Najważniejszy tekst o „krzątactwie” wyszedł spod pióra Jolanty Brach–Czainy, podejmującej w „Szczelinach istnienia” dialog z niemieckim filozofem. Szukając sensu rytuałów codzienności Brach–Czaina przywraca krzątactwu znaczenie, odnajduje jego wymiar metafizyczny: „Krzątactwo należy do naczelnych kategorii ujmujących obecność w świecie. Jest sposobem bycia w codzienności (…) Należymy do bytów krzątaczych i z tej racji wchodzimy w codzienność (…) Chaos jest wszechmocny (…) naiwnością byłoby sądzić, że przychodzi tylko z zewnątrz. Jest wszędzie. Także we mnie. Gdy zbieram rozrzucone przedmioty, występuję po stronie ładu przeciw destrukcji rozpoznanej na zewnątrz (…) dzięki temu mogę przed sobą samą ukryć chaos wewnętrzny i na chwilę o nim zapomnieć”.10 Walka z brudem, to w istocie walka z entropią, z ziemią, która „mimo uporczywej krzątaniny, zasypuje nas wraz z domami, choć nie słychać padających grudek, które przecież, mimo naszych protestów, uderzają w wieko. (…) Krzątactwo osadza codzienność w metafizycznym porządku rzeczy, w którym istnienie konfrontowane jest z nicością (…) zaangażowani w codzienność uczestniczymy w twardej, nieprzejednanej walce. Nie ma sposobu, by jej uniknąć (…) Taki sens ostateczny krzątaczego losu. Kto się krząta, przystępuje do zmagań istnienia z nicością i wkracza w metafizyczny wymiar świata. (…) Oddajemy się krzątactwu i ono przeprowadza nas na drugą stronę”11.

Wdzięczne hasło „krzątactwa” niemal domagało się artystycznego komentarza. Przed laty, dwa projekty wokół idei „krzątaniny” w sztuce feministycznej stworzyła we Wrocławiu i Jeleniej Górze Anna Płotnicka (2001, 2004). W najnowszej wystawie sztuki kobiecej „Krzątaczki” na krakowskim Kazimierzu (2015), wzięła udział Bettina Bereś, wyznając w katalogu wystawy: Moja mama, artystka i feministka, nigdy się nie krzątała. Sprzątała tylko wtedy, gdy mieli przyjść goście. Robiła to z poczuciem idiotyzmu tej czynności i straty czasu. Ja się krzątam. Nie potrafię pracować w bałaganie. Nieład i zamieszanie w mojej głowie wymaga porządku na zewnątrz. Bałagan wewnętrzny, gdy się spotyka z zewnętrznym, powoduje chęć ucieczki12. W rozmowie dopowiada jeszcze: Mam silną potrzebę porządku wokół mnie, i coraz bardziej rosnące przekonanie, że wzięłam to z domu – który był totalnie zabałaganiony. Teraz, żebym mogła cokolwiek zrobić, muszę mieć wokół posprzątane. Po prostu inaczej nie jestem w stanie. Ostatnio głównie wyrzucam, sprawia mi to wielką radochę. Potrzebuję coraz więcej powietrza, przestrzeni… Ale to dopiero jak wyszłam z domu – tam nie sprzątałam w ogóle, byłam taka jak oni. Mama sprzątała „na gości”, Tata sprzątał „na święta”. Były tylko te dwie opcje, poza tym to im było zupełnie niepotrzebne…13

W sporze Brach–Czainy z Heideggerem, Maria Pinińska–Bereś – nie do końca świadomie, lecz konsekwentnie – brała stronę filozofa. Była beznadziejną gospodynią – mówi stanowczo córka. – W swojej twórczości wykorzystała elementy kobiecego doświadczenia, które jej samej były całkiem obce.14 Miotła, garnek, balia z praniem – to były artystyczne rekwizyty, kostium pełen znaczeń, lecz także rodzaj maskarady. Słusznie zauważa Ewa Tatar, że interpretatorzy dzieła Pinińskiej niepotrzebnie skupiają się na jej babskiej krzątaninie, gdy jest w nim przede wszystkim narracja o przestrzeni, opowieść o braku własnego miejsca. „W jej twórczości interesujące wydaje się nie tyle szycie, co grodzenie; (…) próba stworzenia autonomicznej strefy emancypacyjnej, bezpiecznego schronienia (…) odzyskania kobiecej przestrzeni–autonomii”.15 Stąd budowanie symbolicznych płotów, parawanów, meblowanie otoczenia, walka o własny kąt – na przekór zwyczajom środowiska i trudnym warunkom mieszkaniowym. W sztuce Pinińskiej wracał wątek zamknięcia, osaczenia, ale i przekraczania barier, anektowania terytorium – w buncie przeciw normom patriarchalnej kultury, fobiom i stereotypom, „gorsetom realnym i mentalnym”.

Pytana o doświadczenie dyskryminacji, Bettina Bereś odpowiada: Prawdę mówiąc, jako dziecko czułam większy dyskomfort z powodu bycia z takiej innej, dziwnej rodziny… Chciałam być taka, jak wszyscy, nie wyróżniać się. Do dziś słyszę te gwizdy i chamskie bluzgi za mną na osiedlu – to było na porządku dziennym. Walka o równouprawnienie? To nie mój problem. Ja już nie muszę. W sprawach kobiecych byłam zaimpregnowana – dla mamy to było strasznie ważne, tyle o tym mówiła, że mnie to już nie mogło tak dotykać. U nas w domu było zresztą zupełnie inaczej.16

Problem minionych generacji? A jednak terapeuci uparcie rysują drzewa genealogiczne dziedziczonych traum, wzorców i uprzedzeń. Psychologowie wskazują na „syndrom pokoleniowy”, tłumacząc nasze lęki i niepowodzenia – pamięcią rodu, przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Nie my sami układamy scenariusz naszego życia, niekiedy nieświadomie powtarzamy cudze losy, przejmujemy urazy, powielamy błędy. Od przeszłości nie ma ucieczki. Czy nie o tym właśnie opowiadają przestrzenne aranżacje „Zdjęcie zaręczynowe” i „Stół rodzinny”, w których Bettina Bereś mebluje pokoje rodzinnej pamięci? Rozstawione we wnętrzu ciężkie, solidne meble: małżeńskie łóżko, krzesła, stół – ocieplone kobiecą ręką: haftowane poduszki, serwetki, obrusy. W tej scenerii rozgrywa się seans spirytystyczny, artystka wywołuje duchy swoich przodków: Matka – „Dziewczynka w złotej klatce” i jej antenaci – „Moje dwie piękne babki”, „Moich dwóch silnych dziadków”. Przywołani odgrywają przypisane im role: zdradzających i zdradzanych, przedwcześnie zmarłych lub pogrążonych w żałobie, mających władzę i ubezwłasnowolnionych. Wyhaftowane zdania, streszczając lakonicznie ich życie, brzmią jak sentencje wyroku, nie pozwalają wymknąć się przeznaczeniu. Czuję, że ta praca będzie jeszcze pączkować i się rozrastać, tak jak rodzina się powiększa17 – mówi artystka.

„Dobrze już było” – pytana o tytuł olsztyńskiej wystawy, Bettina przyznaje: Chciałam dać coś związanego z moimi bólami, chorobami – bo to jest teraz treścią mojego życia. A chirurg, który mnie kilka razy operował, na moje skargi zawsze odpowiadał: „Dobrze już było”… Ale to bardzo pojemne określenie, bo przecież zawiera w sobie i „Stół rodzinny” i „Zdjęcie zaręczynowe” – chodzi o ten świat, który był, całe bogactwo tradycji, bagaż rodzinnych przeżyć. Tworzenie takich aranżacji jest jak przepracowanie rodzinnych traum, badanie wpływu przeszłości na nasze życie. Analiza własnego rodowodu uwalnia pamięć, ale pozwala także lepiej zrozumieć samego siebie, niesie oczyszczenie, pomaga wybaczyć.

Poświęciłam ci trzy lata ze swojego życia – powtarzała matka córce – To były trzy lata odebrane sztuce.18 W prywatnych notatkach zapisała: Wczesny sukces artystyczny mojego męża, gdy ja odprawiałam misterium „macierzyństwa” był dla mnie obciążeniem. Nigdy nie odrobiłam tej „stacji” na mojej drodze artystycznej.19 Maria Pinińska–Bereś nie była skłonna dzielić miłości do sztuki ani z domowymi obowiązkami, ani ze społecznym zaangażowaniem. W hierarchii życiowych zadań sztuka była na samym szczycie – ważniejsza od domu, rodziny, także od feministycznej ideologii. To poprzez moją sztukę stałam się wolniejsza i silniejsza. Wyzwoliłam siebie!20

Niełatwo czuć się dla kogoś ciężarem. Jeszcze trudniej – nie ulec małodusznej zazdrości o rywalkę, w tym przypadku sztukę. Wybór podobnej drogi, przekształcenie źródła opresji w narzędzie budowania siebie – świadczy o dojrzałości, wierze w moc artystycznego gestu. „Ostentacyjnie babskie, jest malarstwo Bettiny wstrząsającym dialogiem ze sztuką matki – zauważa Anna Markowska. – Świat córki jest mniej wykreowany, pozornie zwyczajniejszy, nastawiony na zgrzebną codzienność. Tak, jakby tylko taka posunięta do granic zwyczajność unieść mogła całkowite oddanie sztuce jej rodziców”21. Konflikt był nieunikniony – dzisiaj Bettina opowiada o nim naturalnie i już bez emocji: To była skomplikowana sprawa. Ona się czuła w ogóle niekochana w swoim rodzinnym domu, może właśnie dlatego miała bardzo silny instynkt macierzyński, potrzebę bliskości, przytulenia. Mając –naście lat, tuż po okupacji, ukradła dziecko z wózka na podwórku… Ale później to ona chciała być artystką! Więc jak już mnie urodziła, cały czas była pod presją, że musi zapanować nad instynktem, że to jej nie może wciągnąć. Ona mnie bardzo kochała, ale po swojemu. Cały czas walczyła ze sobą. Byłyśmy w dużym konflikcie – przez wiele lat miałam poczucie, że jej zrobiłam krzywdę, że jej ukradłam te trzy lata… Dopiero jak urodziłam własne dzieci, uświadomiłam sobie: – co to jest trzy lata? to ona mi tak mało poświęciła? tylko tyle? Dla mojej mamy sztuka była w życiu najważniejsza, a dla mnie życie jest niestety ważniejsze niż sztuka. Mówię „niestety”, bo wychowałam się w domu, w którym sztuka była pasją, dla której się oddawało właściwie wszystko. Więc ja zdradzam te ideały – mówiąc, że życie jest ważniejsze, że najpierw muszę posprzątać, a potem dopiero maluję… U mnie w domu nikt tak nie robił! Najpierw robił sztukę, a potem może posprzątał, a może i nie… A ja czuję wyraźnie, że jeśli miałabym wybierać, to bez zmrużenia oka oddałabym sztukę. Czuję nawet, że to nie jest mój wybór, ale przymus – po prostu wybieram życie.22

Obraz „kobiety domowej”, budowany podświadomie, na przekór matce – szczególne potwierdzenie znalazł w technice haftu, wybranej przez Bettinę Bereś jako pełnoprawny środek artystyczny. „Spod igiełek kwiaty rosną…”, „U prząśniczki siedzą…” – pieśni dwórek z moniuszkowskich oper to jedna z klisz kulturowych, jakie w wizerunku niewiasty z wrzecionem i kądzielą, w figurach prządek, hafciarek, koronczarek (począwszy od Najświętszej Panienki) – zwykły upatrywać wzoru cnót życia domowego. Haft – wspaniała, choć pracochłonna technika o wielowiekowej tradycji – wymaga cierpliwości i staranności. W średniowieczu hafciarstwo, jako rzemiosło szlachetne i uprzywilejowane, było zajęciem klasztornym i arystokratycznym, objętym królewskim patronatem. Zdarzały mu się arcydzieła, jak choćby Tkanina z Bayeux – jedenastowieczny komiks o podboju Anglii przez Normanów, wyszyty jedwabną nicią na płótnie, czy Ornat Kmity – mistrzowski przykład acupictury i acusculptury, z kunsztownie odtworzoną ikonografią, powtarzającą sceny z rzeźbionych ołtarzy i miniatur. Na pierwszej „feministycznej” wystawie „Artystki polskie” (1991) ważnym eksponatem była „szerzynka” zdobiąca ołtarzowy obrus, haftowana według tradycji przez Annę Jagiellonkę.

Przez długie lata techniki tekstylne były nie tylko pożyteczną rozrywką wdów i panien, rzadką dla kobiet możliwością artystycznej kreacji, ale także jedyną dostępną formą ekspresji przekonań, ukrytą przestrzenią wolności. Opowiadał już o tym grecki mit: dzieje Filomeli, zgwałconej przez Tereusa, który na domiar złego uciął jej język, by nie mogła głosić swojej krzywdy. Nieszczęsna, lecz sprytna Filomele wyhaftowała swą historię na płótnie, by opowiedzieć ją światu i przygotować krwawy odwet. Haft stał się metaforą odzyskanego głosu.

Może właśnie dlatego – na przekór tradycyjnej hierarchii tematów i technik – sztuka współczesna dostrzegła w robótkach ręcznych potencjał, dowartościowując haft, szydełkowanie, i przywracając je sztuce galeryjnej. Wśród „dziergających” artystów zwracają uwagę prace Julity Wójcik: pracowite, szydełkowane „portrety” budynków publicznych: Galerii „Zachęta”, Pałacu Poznańskiego w Łodzi, czy gdańskiego „falowca”. Miękka, tekstylna forma odbiera oficjalnym gmachom cały ich ciężar i patos. Także Katarzyna Markiewicz od lat haftuje swoje intrygujące bestiarium wełnianą i jedwabną nitką na jutowych workach: stada wielobarwnych ptaków, czarnych jeleni, wilków i myszy – ostatnio nawet much – przebiegają połacie zgrzebnego, szarego płótna rozwieszone na ścianach. Kilka lat temu zwrócił również uwagę projekt Rafała Piekarza Broadcasting Networks – monumentalny, wyhaftowany obraz kontrolny z telewizora. Kilkanaście metrów kwadratowych tkaniny pokrytej haftem krzyżykowym – przewrotna konfrontacja żmudnego rękodzieła z narracją mass mediów.

Wśród haftujących artystów największy rozgłos zyskała Monika Drożyńska, założycielka „Szkoły haftu dla pań i panów Złote Rączki”, przedstawicielka – jak sama mówi – „haftu krytycznego”, łącząca haftowanie z akcjami społecznymi. Zbiorowy projekt „Wyhaftuj się” zachęcał do wyrażania negatywnych emocji, wyszywania na wspólnej tkaninie przyczyn naszej złości. W pomyśle na „Haft miejski” – wulgarne, spisane z murów hasła, wyszyte na serwetkach i wyświetlane na telebimach – wracały symbolicznie do przestrzeni miejskiej. „Haftowanie traktuję jako działalność polityczną – deklaruje Drożyńska. – To dla mnie forma niezależności, pozwala żyć po swojemu i opowiadać o świecie po swojemu.”23 „Szyjmy dłużej – wtóruje jej solidarnie Sylwia Hutnik – Haftujmy na złość systemowi, który chciałby nas widzieć tylko w okienku kasowym jakiejś filii banku (…) Jesteście tym, co wyszywacie”24.

Spośród dzieł innych, haftujących artystów prace Bettiny Bereś wyróżniają się specyficzną, bardzo odrębną poetyką. Już sama forma ludowej makatki jest lekkim przymrużeniem oka, przewrotną zgodą na pospolitość. Tradycyjne, ludowe makatki, którymi skrzętne gospodynie ozdabiały kuchnie, ilustrowały skrajnie „mieszczański”, tradycyjny etos – kulturę promującą wartości rodzinne, religijne, ale według utrwalonych, patriarchalnych wzorców. Wystawa makatek pokazana w 2012 roku w Białymstoku nosiła tytuł: „Bóg, Miłość, Rodzina. Europejskie makatki kuchenne – kicz czy sztuka?”25. Podobne przykłady zgromadziło Małe Muzeum Makatek w Garbowie Lubelskim. Najbardziej popularna forma makatki – wyszywanej niebieską nicią na białym płótnie o wymiarach 70 x 50 cm – haftowana była zazwyczaj według szablonu. Kopiowane powszechnie wzory miały ograniczony repertuar: konwencjonalne hasła, naiwne motywy figuralne, kwiatowe desenie. Przekaz był prosty i pedagogiczny; niekiedy zwykłe pozdrowienie: „Dzień dobry” lub „Smacznego”, częściej znane porzekadła: „Gdzie ochota tam robota”, „Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje”, „Miłość i zgoda domu ozdoba”. Cytowane przysłowia były świetną ilustracją utrwalonych stereotypów i ról kulturowych: „Mała kuchareczka zwinna jak laleczka”, „Dobra żona tym się chlubi, że gotuje co mąż lubi”. Nawet gdy hasło wydawało się postępowe: „Szczęście gości w domu wciąż, gdy pomaga żonie mąż” – haftowana scenka przywracała odwieczny porządek rzeczy: żona krząta się w fartuszku przy garach, obok mąż rozsiadł się wygodnie na krześle, przygrywając jej na gitarze… Ostatnio tradycyjne makatki wracają do łask. Rozliczne sklepiki w internecie oferują tkaniny z nadrukami, haftami, na nich odpowiednio kiczowate rysunki, obowiązkowe różyczki i aniołki. Moda „gustu na degust”, rodzaj estetycznego żartu.

Makatki Bettiny Bereś – przeciwnie – są całkowicie serio. Kluczowy jest w nich wyszyty tekst – w twórczości całej rodziny słowa były zawsze ważne: pisane odręcznie, indywidualnym charakterem pisma. Pisała Pinińska, pisał Bereś – ich teksty, włączane w dzieła, miały charakter aforystyczny, były celnym dopowiedzeniem, rodzajem puenty, klucza do interpretacji. U Bettiny tekst pojawił się najpierw w obrazach: malowane wzdłuż krawędzi blejtramu powiedzonka i przysłowia, obiegowe zwroty. Powracający, biegnący obrzeżem, refren: „Co piękne, to dobre”, „Stara miłość nie rdzewieje”, „Kto o zdrowie dba, czyste ręce ma”, „Zimna woda zdrowia doda”, „Bez pracy nie ma kołaczy”. Z czasem hasła zaczęły zyskiwać wymiar osobisty, dedykowany przyjaciołom: „Przeżyli trzydzieści lat razem”, „Skończyła 50 lat”, „Adoptowali dziecko”.

Słowa wyhaftowane zyskały jeszcze większą autonomię, stając się głównym przekazem dzieła. Pierwsza makatka, wyszyta gdzieś z początkiem lat 90–tych, była jeszcze figuralna i zgodna z konwencją: „Ja nie kocham chłopców żadnych, ani brzydkich ani ładnych”. Na obrazku: wydekoltowana panienka siedzi w zalotnej pozie, zerkając przez ramię. Jest to jedyna makatka jaką wyszyłam pod dyktando tradycyjno–seksistowskich schematów – tłumaczy się artystka – Nawet się jej trochę wstydzę, ale to miał być żart.26 Tradycyjne hasła rychło przestały wystarczać. Najpierw były autorskie serwetki: Na serwetkach wyszywałam sentencje. Były to zdania, które jakoś mi zapadły w pamięć, albo takie od których nie mogłam się uwolnić, lub też stanowiące dla mnie nierozwiązaną tajemnicę. Wyszywanie traktowałam jak przepisywanie w szkole trudnych słówek po kilkadziesiąt razy.27 Później przyszły makatki, dawały więcej możliwości: Ciekawa jestem – zastanawia się Bettina – czy istnieją tradycyjne makatki gdzie autorka wyłamała się ze schematu i wyszyła własny tekst. Nie robiłam badań, ale chyba musiały być też w przeszłości buntowniczki? Nie chodzi mi o współczesność, to już zupełnie inna bajka, chodzi mi o przeszłość. I o takie z otwartym tekstem, a nie zakodowaną treścią dla wtajemniczonych. Mam przeczucie, że wiele kobiet mogło się już dawno „zbuntować” choćby we własnej kuchni, ale nie chciało. Nie potrafiły, czy też nie chciały samodzielnie myśleć.28

Na serwetkach i makatkach Bettiny – lakoniczne, intrygujące hasła, utrzymane niemal w poetyce haiku, kaligrafowane starannym, panieńskim pismem. Obok słów, dyskretne motywy dekoracyjne: różyczka, aniołek, kiść winogron, serce, ludowy ornament. Jeszcze staranny obrąbek z mereżki. Schludne, czyściutkie, wykrochmalone. „Prasuję tylko sztukę” – brzmi hasło na jednej z nich. Ich geneza jest naturalna, autobiograficzna: związana z codziennym doświadczeniem, konkretnymi osobami. Są hafty bardzo osobiste, zapis problemów ze zdrowiem: „Boli głowa”, „Nie tylko twoje ciało robi się do kitu”; ze starzeniem się: „Dopóki jesteś elastyczna, nie jesteś stara”, „Twórczość zaczyna się po pięćdziesiątce”, „Jutro będziesz stara”; z życiem rodzinnym: „Nie musisz lubić własnych dzieci”, „Mój mąż pracuje po 12 godzin, w soboty i niedziele też”, „Nie musisz oglądać telewizji do kolacji”. Są przekorne, nawołujące do rewizji obyczajów: „Po przyjęciu sprzątaj jutro”, „Nie musisz golić się Różyczko”, „Zmieniaj rytuały raz na rok”, „I ty możesz się zbuntować aniołku”. Wyszywana, utrwalona myśl jest zaklinaniem rzeczywistości, odsłania ukryte rozczarowania, ale i postanowienia. Wypowiedziana na głos – mobilizuje i rozbraja lęki.

Pracuję intuicyjnie – tłumaczy Bettina – To nie jest tak, że coś z góry zamierzam. Przychodzą różne pomysły, wiele zapominam, bo właśnie muszę posprzątać… ale przychodzą. Podobnie słowa – są takie, które zjawiają się same, i takie, które miałam zapisane dawna. Haftując, medytuję, myślę nad tym zdaniem – nie mogłabym wyszywać wulgaryzmów, chyba bym oszalała. Pierwsze zdanie jest zawsze długie, opisowe, czasem nawet dwa. A potem skracam, wyrzucam, dążę do tego, żeby było jak najkrótsze. Zostaje to, co czułam. Często dwuznaczne. „Ala zostaw tyrana”– po kolejnej rozmowie z przyjaciółką, dręczoną przez męża, nie wytrzymałam, nie mogłam już tego słuchać. Tak się wkurzyłam, że przyszło mi na myśl to zdanie. Ale nie mogłam nic zrobić, mogłam to tylko wyhaftować! „Dzieci często chorują” – był taki czas, kiedy moje dzieci ciągle chorowały. I po prostu musiałam to wyszyć, żeby móc to dalej znieść… „Nie musisz golić się Różyczko” – mam teorię, że całe to golenie, noszenie staników z poduchami, fiszbinami, to jest dopiero seksizm! I tak to głęboko wlazło do obyczajów, że wszystkie te feministki, nie feministki, golą się wszędzie. To jest właśnie kultura męska, bardzo seksistowska, która do nas przyszła i nas opanowała. I feministki to lubią! A niech się golą, ale żeby przynajmniej wiedziały, że nie muszą… „Nie jesteś niezastąpiona” – gdy wyszyłam tę makatkę, poczułam się wolna. Ale wiele kobiet odbiera to jako przytyk. Większość chce być niezastąpiona, i to jest właśnie błąd. To główny problem kobiet, że czują się odpowiedzialne, niezastąpione. Tymczasem nie jesteś odpowiedzialna za wszystko. Bez ciebie się świat nie zawali, ktoś cię może zastąpić. Nie musisz nawet lubić swoich dzieci. To jest ten szantaż, który powoduje, że czujesz się w matni. Nic nie musisz. Chyba od tego trzeba by zacząć – i wtedy byłoby dużo lepiej, łatwiej, swobodniej, dużo bardziej po ludzku.

Hafty Bettiny Bereś mają w sobie bezpretensjonalność, szczerość i humor – ostrze perswazji zwracają ku nam samym, demaskując ograniczenia w naszych głowach, w myśleniu i postrzeganiu świata. Ignorują poprawność, mody i ideologie, społeczne zaangażowanie i politykę. Jeśli walczą – to z brakiem woli, biernością i rutyną. Wytrącają z kolein myślenia. Zmuszają do diagnozy i rewizji uczuć. Przywracają poczucie sprawczości, władzy nad własnym życiem. Są jak zadanie domowe, lekcja do odrobienia i zapamiętania. Ta sztuka prowokuje do autorefleksji: Jakie zdanie wyhaftowałabym o mojej mamie? O moim mężu? Czego naprawdę chcę? Gdzie są granice mojej niezależności? Autorskie aforyzmy składają się w gorzko–zabawny komentarz, wyszyty dziennik przeżyć i emocji. Pozornie prosty przekaz, wzmocniony prostą formą – odsłania całą wieloznaczność ludzkiego doświadczenia. Zaskakująca lapidarność haseł łączy w sobie sprzeczności: dosadność i elegancję, szczerość i dyskrecję, ton osobisty i mądrość pokoleń.

W zgrzebnym, samizdatowym folderze pierwszej indywidualnej wystawy malarka stawiała zadziorne pytania znajomym artystom i krytykom: Pytanie do Janusza Boguckiego: Czy te obrazy wróciły do domu?; Pytanie do Tadeusza Boruty: Czy tylko jedne drzwi prowadzą do edenu?; Pytanie do Jerzego Beresia: Czy w tych obrazach jest treść? Litanię kilkunastu pytań kończyło Pytanie do publiczności: Czy dobrze, że te obrazy są, czy lepiej żeby ich nie było? Twórczość Bettiny Bereś przepełnia od początku głód sensu. Ta sztuka płynie z osobistej potrzeby, ale szuka dialogu i odbioru, uzasadnienia racji swojego istnienia. Wyzbyta tak częstego w sztuce współczesnej wielosłowia i wyrachowania – w zamian oferuje życzliwość dla świata, uderzającą prostolinijność i duże pokłady empatii.

Makatki Bettiny Bereś wyszły do ludzi, opuszczając sztucznie wydzieloną, galeryjną przestrzeń. Latem 2015 roku, w ramach Festiwalu Sztuki Efemerycznej w Sokołowsku zaistniał projekt „Makatki w oknach domów”. Jeszcze wcześniej pojawiły się w sklepowych witrynach na krakowskim Kazimierzu, podczas wystawy „Krzątaczki”. W grudniu na facebookowym profilu Bettina ogłosiła także „Wypożyczalnię obrazów”, proponując bezpłatne użyczanie obrazów chętnym. Wypożyczalnia ma na celu popularyzację wieszania obrazów na ścianach – głosi regulamin – Umożliwia obcowanie ze sztuką współczesną bez angażowania środków finansowych. Wypożyczający jest zobowiązany do zapoznania się z regulaminem. Pożyczający jest zobowiązany do przyłożenia wszelkich starań aby obraz nie uległ uszkodzeniu, zniszczeniu, ani zgubieniu. Pożyczający ma prawo wpisać swoje skargi i wnioski na stronie Wypożyczalni.

Myśl o wypożyczalni – tłumaczy Bettina – powstała kilka lat temu, podczas pewnego sympozjum, gdzie w pokojach wisiały strasznie brzydkie obrazy. Obcowanie z nimi, nawet przez kilka dni, sprawiało przykrość, ból. Chciałam temu zaradzić, miałam ze sobą obrazy, które wypożyczałam do pokojów. Tak powstała pierwsza wypożyczalnia. A teraz, gdyby nie Facebook, może bym nigdy nie usiadła, nie napisała tego regulaminu. Uważam, że obraz, który długo wisi – przestaje być widoczny; jak go kupisz, to wisi ci do końca życia. Wypożyczalnia jest dużo fajniejsza: obraz wisi przez pół roku, ty go widzisz, zastanawiasz się, czy dobrze wygląda, czy nie? czy pasuje? – a potem go sobie zmieniasz… I znowu coś z niego wypływa, on coś do ciebie mówi, coś ci daje29.

Sztuka jest po to, by do nas mówić, coś nam dawać, stawiać pytania. Niekiedy zmuszać do zmian, prowokować do myślenia. Czasem łagodzić ból, budzić radość, popychać do działania… Myślę, że każdy powinien choć raz wyszyć swoją makatkę 30– mówi Bettina.

Przypisy:

1 cyt. za: Izabella Adamczewska, Stara waga nie rdzewieje, „Gazeta Łódź” (dodatek do „Gazety Wyborczej”) z dnia 26 IV 2004, s. 6.

2 zapis rozmowy z Bettiną Bereś, Kraków, 29.01.2016 (archiwum Krystyny Czerni).

3 cyt. za: Małgorzata Czyńska, Portrety codzienności, Weranda 2008, nr 1, s. 56.

4 cyt. za: Izabella Adamczewska, Stara waga nie rdzewieje, „Gazeta Łódź” (dodatek do „Gazety Wyborczej”) z dnia 26 IV 2004, s. 6.

5 cyt. za: Małgorzata Czyńska, op. cit., s. 57.

6 Izabella Adamczewska, op. cit.

7 Magdalena Ujma, Dom w: Bettina Bereś. Artykuły pierwszej potrzeby (katalog wystawy), Galeria Bielska BWA, Bielsko Biała 2003, s. nlb 5.

8 Jerzy Hanusek, Miska, szczotka i pielucha (O obrazach Bettiny Bereś), „Format „ 2001, nr 38/39, s. 35.

9 zob. Józef Tischner, Współczesna filozofia ludzkiego dramatu. Wykłady, Kraków 2012, s. 207

10 Jolanta Brach–Czaina, Szczeliny istnienia, Warszawa 1992, s. 94, 97.

11 ibidem, s. 96, 104–105.

12 Bettina Bereś, *** w: Krzątaczki (katalog wystawy, red. I. Demko), Kraków 2015, s. 6.

13 zapis rozmowy…

14 cyt. za: Dominika Buczak, Różowa rewolta ,”Wysokie obcasy”, 2008, nr 9 (1.03), s. 18.

15 zob. Ewa Małgorzata Tatar, O produkowaniu przestrzeni w: Trzy kobiety. Maria Pinińska–Bereś, Ewa Partum (katalog wystawy), Zachęta, Warszawa 2011, s. 15–16.

16 zapis rozmowy…

17 zob. Wywiad. Emilia Hektor rozmawia z Bettiną Bereś w: Otwarta Pracownia. Miejsca nieobjęte oficjalnym planem… (katalog wystawy), Państwowa Galeria Sztuki, Sopot 2012, s. 19.

18 cyt. za: Dominika Buczak, op. cit., s. 14.

19 cyt. za: Kalendarium i recepcja twórczości w: Maria Pinińska–Bereś…, s. 113.

20 Maria Pinińska–Bereś, Z listu do krytyka w: Maria Pinińska–Bereś (1931–1999) (katalog wystawy), Bunkier Sztuki, Kraków 1999, s. 30.

21 Anna Markowska, Życie trudniejsze od malowania w: Bettina Bereś. Bez gruntu (katalog wystawy), Galeria Sztuki Współczesnej „Wieża Ciśnień”, Konin 2002, s. nlb 12.

22 zapis rozmowy…

23 Polityka ściegiem opowiedziana. Rozmowa z Moniką Drożyńską, artystką (Łukasz Grzesiczak), „Gazeta w Krakowie” (dodatek do „Gazety Wyborczej”) z dnia 30 XII 2015, s. 2.

24 Sylwia Hutnik, A weź się ode mie odhaftuj! w: Monika Drożyńska. Po słowie (katalog wystawy), red. Karolina Więckowska, Bunkier Sztuki, Kraków 2011, s. 34

25 zob. Elżbieta Piskorz–Branekova, Bóg, Miłość, Rodzina. Europejskie makatki kuchenne – kicz czy sztuka? (katalog wystawy), Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu i Muzeum Podlaskie w Białymstoku, Białystok 2011.

26 list do Krystyny Czerni z 27.07.2015 (archiwum Krystyny Czerni).

27 Wywiad…

28 list do Krystyny Czerni…

29 zapis rozmowy…

30 list do Krystyny Czerni…