Wyprałam!
O praniu stereotypów w (auto)ironicznej twórczości Bettiny Bereś

Marta Smolińska

w katalogu wystawy Wyprałam, Galeria Sztuki Wozownia w Toruniu, 2018

„Wyprałam” – krótko i zasadniczo komunikuje tytuł indywidualnej wystawy Bettiny Bereś w Galerii Sztuki Wozownia w Toruniu. Czas przeszły, tryb dokonany, pierwsza osoba liczby pojedynczej. Nie ma o czym dyskutować – pranie zostało zrobione. Tylko jakie pranie?! Co wyprała Bettina Bereś?

Artystka w swojej twórczości od lat subtelnie dotyka kwestii związanej z pamięcią indywidualną i zbiorową. Pamięć zaś – z racji swoje ulotności i zacierania się wspomnień – wymaga „ucieleśnienia” i medializacji, czego Bettina Bereś pieczołowicie się podejmuje, kreując sztukę rozpiętą pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Na makatkach haftuje zwięzłe, celne hasła, które „piorą mózg” tym, które myślą, że będą wiecznie młode, że są niezastąpione i na dodatek kochają obowiązki („Jutro będziesz stara”, „Nie jesteś niezastąpiona”, „Nie kochaj obowiązków”, „Nie tylko twoje ciało robi się do kitu”). W dolnej sali Galerii Sztuki Wozownia owe makatki oraz prześcieradła, poszwy, zasłony i serwetki, pokryte wyhaftowanymi napisami, wiszą na sznurkach pomiędzy filarami niczym suszące się pranie – można między nimi spacerować, szukając własnego rytmu ich lektury. Kolorowe litery na białym tle, związane z barwą użytego kordonka, rysują się z daleka niczym wzór – dopiero z bliska pozwalają się odczytać i w pełni doznać sarkastycznego poczucia humoru Bettiny Bereś. Artystka potrafi bowiem niezwykle celnie spuentować aktualną rzeczywistość, kondycję kobiety w społeczeństwie czy odnieść się do wszechobecnych stereotypów. Trafia w punkt. Jest przenikliwa, często bezlitosna, czasem lekko kokieteryjna i frywolna. Wielokrotnie w wyhaftowanych hasłach komentuje swój wiek – jest wszak po pięćdziesiątce, ale na jednej z eleganckich serwetek podkreśla przy tym, że „Twórczość zaczyna się po pięćdziesiątce”. Czyżby dialogowała z dziełem Marii Pinińskiej-Bereś „Czy kobieta jest człowiekiem?” (1973), któremu towarzyszyła tabliczka-metka z napisem „Data produkcji…, data ważności…”? Bettina Bereś manifestuje, że nie tylko nie minęła jej data ważności, lecz ponadto całkiem niedawno rozpoczął się w Jej życiu prawdziwie twórczy etap. Na dodatek deklaruje, że wierzy w malarstwo. Pierze więc również stereotyp, który musiała znać z rodzinnego domu, gdzie dwoje artystów Maria Pinińska-Bereś i Jerzy Bereś opowiadali się wyłącznie za performance’m i obiektami jako jedynymi formami artystycznego wyrazu.

Płachty białego „prania”, rozwieszone na sznurkach i przypięte klamerkami, działają niczym labirynt, w którym można krążyć kolekcjonując w pamięci owe cierpkie i ironiczne przekazy. Bettina Bereś „pierze brudy”, które zalegają w naszej świadomości i wiążą się z pozycją kobiety w kulturze patriarchalnej. Mamy przecież kochać obowiązki, być aniołkami, sprzątać po przyjęciu natychmiast, mieć doskonałe ciała, być wiecznie młode i niezastąpione, a także nie za mądre, golić nogi, poświęcać się kobiecym zajęciom, a ponadto nie wolno nam być egoistkami! Hasła, haftowane przez artystkę, sprzeciwiają się tym kliszom związanym z kobiecymi rolami. Haftowanie staje się zatem subwersywne: kojarzone z kobiecością służy w tym wypadku emancypacji oraz de(kon)struowaniu przesądów i usankcjonowanych kulturowo sposobów myślenia.

Bettina Bereś gra także z akcjami Marii Pinińskiej-Bereś „Pranie I”(1980) oraz „Pranie II” (1981), w ramach których Jej matka, przedstawicielka neoawangardy, prała pieluchy. Z liter na pieluchach ułożył się napis „feminizm”, który również w ten sposób został symbolicznie wy-prany. Pinińska-Bereś podkreślała, że czas macierzyństwa był okresem odebranym sztuce i nigdy nie zdołała go później nadrobić. Bettina Bereś na jednej z serwetek – oczywiście na różowo – haftuje zdanie „Moja mama wyprała feminizm”, akcentując jednocześnie bliską relację z twórczością Pinińskiej, jak i własne środki wyrazu. Swoją sztuką artystka robi zatem metapranie: pranie prania. I lapidarnie, mocno oświadcza, że już wyprała.

Z kolei na prześcieradle, „suszącym się” pośród makatek, serwetek, bieżników, zasłon i poszew, rysują się wyhaftowane kształty dwóch ciał: kobiecego i męskiego. Pomiędzy nimi biegnie napis: „Cienka czerwona linia”. Owa linia, mimo że przecież cienka, wyraziście oddziela od siebie obie sylwetki, stanowiąc nieprzekraczalną granicę między dwoma światami. Wspólne prześcieradło, a więc wspólne łóżko, lecz para nie jest już razem. Czy tych dwoje podzieliło wzajemne znudzenie sobą po wielu latach związku i codzienna rutyna? Może zdrada jednego z nich? A może polityczne poglądy? Prześcieradło, użyte przez Bettinę Bereś jako nośnik czy swego rodzaju medium przekazu, w nocy jest bardzo bliskie śpiącym ciałom – wchłania ich ciepło, odciska poruszenia, bywa świadkiem erotycznych zbliżeń i/lub kłótni.

Artystka sięga zatem po bieliznę pościelową, serwetki, makatki i bieżniki, które towarzyszą nam w każdym domu, świadkując powszedniemu życiu. Kondensuje na nich – poprzez wyhaftowane hasła i formy – zwięzłe zapisy emocji i komentarze do zakorzenionych głęboko przekonań. Pierze naszą świadomość. I robi to w przekonujący sposób, bo jest nie tylko ironiczna, lecz przede wszystkim autoironiczna – nie oszczędza więc zarówno nas, jak i siebie samej. „Jestem winna” – mówi. Tak jak my wszystkie. Niektórzy pokątnie szepczą pewnie o Jej działaniach: „To nie jest sztuka”, co Bettina Bereś skrupulatnie zapisuje haftem na nieskazitelnie białej powierzchni serwetki. Może za sztukę bardziej uznaliby malarstwo?

Pomiędzy owym praniem, rozwieszonym w Wozowni, wyłaniają się bowiem również obrazy, które często do owego tytułowego motywu nawiązują: umywalka do wykonania przepierki, miski do namoczenia uporczywie zaplamionych tkanin. Jest w tych kompozycjach uspokajająca celebracja powagi prostych sprzętów, które towarzyszą nam w codzienności i po cichu, skromnie spełniają swoją użytkową rolę. Bettina Bereś ma dla nich czasem więcej czułości niż dla czytelniczek i czytelników haftowanych haseł, którymi – niczym igłą do haftowania – nakłuwa poczucie bezpieczeństwa, wynikające z mentalnego wygodnictwa i powielania stereotypów w ramach własnych egzystencji. Obrazy komunikują obecność owych misek, umywalek, wanienek, sugerując, że bez nich pranie nie byłoby możliwe.

Obok jednej z misek wiszą różowe rajtki, wyeksponowane i powiewające dumnie na sznurku niczym flaga. Sztandar dziewczyńskości w kolorze tak znamiennym dla Marii Pinińskiej-Bereś. Członkini II Grupy Krakowskiej prała feminizm, Bettina Bereś pierze zaś rajtki, bo jej mama feminizm wyprała już wcześniej, redefiniując rolę kobiety w świecie sztuki. Płótno powstało w roku 2005 i wiąże się – jak często w twórczości autorki wystawy „Wyprałam” – z pamięcią indywidualną, gdy malarkę zainspirowały rajstopy jej córki, a więc element otaczającej ją codzienności. W relacji jednak do „Prania feminizmu” kompozycja „Różowe rajtki” zyskuje nowe znaczenia i konteksty, szalenie ciekawe, choć przecież niezamierzone przez ich autorkę. Bettina Bereś może cieszyć się swoim macierzyństwem, a także tak kobiecą czynnością jak haftowanie, bo tworzy w epoce postfeministycznej, w której nie musi już walczyć o tak podstawowe kwestie jak równouprawnienie.

Ponadto artystka przywołuje na swoich obrazach takie hasła jak „Tożsamość”, „Dziedzictwo” czy „Honor”, dokonując ironicznej „przepierki” tak popularnych ostatnio w polskiej rzeczywistości terminów. Jakże filuternie zakręcają się rogi w „nadętym” porożu, tak znamiennym dla wyposażenia szlacheckich dworów, odzwierciedlonym na płótnie „Honor”! Jak ochoczo kiełkują ziemniaki, zrzucone na stertę pod napisem „Tożsamość”! Z kolei „Dziedzictwo” wygląda tak, jakby było „sprane”, rozmyte i niewyraźne. I cóż w ogóle dziedziczymy? Wygląda na to, że kwiat w doniczce ustawionej na odwróconym garnku czy wiaderku, widoczny na tle wykafelkowanej ściany. Roślina jest „wywindowana” w górę na owym osobliwym postumencie, mimo że sama wydaje się dość rachityczna, może nawet pożółkła i wcale niegodna aż takiej nobilitującej ekspozycji. Czyżby takie właśnie było nasze dziedzictwo: wystawione na piedestał, na który de facto nie zasługuje? Dziedziczymy w końcu owe skiełkowane kartofle, które aż nadto mówią o naszej tożsamości, a także nieustannie zmagamy się z pytaniem, czym jest honor. Zresztą, gdy słyszymy to ostatnie słowo, automatycznie nasza pamięć uzupełnia triadę: Bóg, Honor, Ojczyzna. Najlepiej wszystko wielkimi literami. Bettina Bereś pyta też o „Dobre czasy”, które być może już minęły, a może dopiero nastąpią. Nie wiadomo, czy drzewa na tym obrazie kiedyś pokryją się zielenią czy ich gałęzie na zawsze już pozostaną bezlistne. „Za zasłoną toczy się szczęśliwsze życie” – może to tam właśnie trwają owe mityczne dobre czasy?

Ów komentarz do rzeczywistości uzupełniają kompozycje z napisami związanymi z odczuwaniem bólu: „Boli głowa”, „Boli brzuch”, „Boli biodro boli”. Głowa boli od myślenia, brzuch od emocji, biodro być może z przesadnej pilności i nadmiernej miłości do obowiązków, których przecież – według Bettiny Bereś – kochać nie należy. Ból jest nieodłączną częścią codzienności – zarówno ten fizyczny, jak i ten mentalny, psychiczny, egzystencjalny. Czasem jest się spranym przez niego, a czasem to nam udaje się go sprać.

Bettina Bereś – niczym Zbigniew Cybulski w filmie „Jowita” z 1967 roku – nie przerywa prania nawet w kluczowych momentach: „Z ‘Jowity’ w pamięci zostaje jednak przede wszystkim scena z Cybulskim, trenerem głównego bohatera, kiedy wchodzi w konfrontację ze swoim zawodnikiem, wyżymając pranie w wannie. Aktor wymyślił tę scenę. Miewał takiego nosa często.”1 Artystka też ma nosa. Hasłem wyszytym na jednej z makatek zachęca: „I ty możesz się zbuntować aniołku”. I ma to tego prawo, bo sama już dawno się zbuntowała. Wyprała. A Jej pranie pachnie frywolnością.

Przypisy:

1 Magda Podsiadły, Zbyszek Cybulski na 3 peronie we Wrocławiu wypowiedział ostatnie słowa, http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/1,142076,19439337,zbyszek-cybulski-na-3-peronie-wypowiedzial-ostatnie-slowa.html (dostęp: 24.04.2018).