Po co człowiekowi lampa?
Diogenes i Bettina – czyli, jak nie dać się wymanewrować

Adriana Zimnowoda

w katalogu wystawy Mój prapradziadek był zawiadowcą kopalni w Niwce, Galeria Extravagance, Sosnowieckie Centrum Sztuki – Zamek Sielecki, 2018

„Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność. A że fakt istnienia przeżywamy jako niezwykle ważny, więc ogarnia nas zdumienie, ilekroć uświadamiamy sobie, że upływa ono na drobiazgach. Codzienność stanowi tło egzystencjalne zdarzeń niezwykłych, których oczekujemy – często nadaremnie – może więc decydować o wszystkim. Ma wymiar drobny. Częstotliwość dużą. Jest niezauważalna”1. Dramat tej dysproporcji nie jest doświetlony. Czai się w tle. Niezauważalnie.

Poważne kwestie egzystencjalne (choć obecne w twórczości artystki) pojawiają się marginalnie. „W sztuce, własnej czy cudzej – powiada – tematy nie są dla mnie priorytetowe. Holokaust, emigranci, czy brak wody w Afryce to tematy dla artystów, którzy tego doświadczyli. Gdybym to ja miała się tym zająć to np. w działalności społecznej”. Nad treści homeryczne przedkłada zainteresowanie przedmiotami martwymi, bez których trudno sobie wyobrazić najbanalniejsze nawet ludzkie historie. Powszedniość obfituje w tematy nieważkie i przyciężkie jednocześnie. Doglądana rutyną, zaspakaja jej nieustanną potrzebę panowania nad chaosem wydarzeń i rozgardiaszem sprzętów „podtrzymujących życie”. A jednak Bettina Bereś to fanka umieszczania na powierzchni płótna rozmaitych akcesoriów życia codziennego. O Bettinie Bereś jako malarce-inwentaryzatorce ikon codzienności, artystce składającej hołd krzątaninie, napisano wiele zgodnych interpretacyjnie tekstów. Kusi więc, by bezpiecznie wsiąść do znanej łódki i wypłynąć na oswojone wody. Fakt to niezaprzeczalny, że artystka od lat wielu ogniskuje uwagę na przedmiotach: stołach, biurkach, tortach, kartkach okolicznościowych, brudnej kuchence, przemoczonych butach, kwiatkach doniczkowych, mydłach w mydelniczkach, praniu, poduszkach, lampach, sedesach, wannach, sztućcach, przewieszonych przez krzesło swetrach, szkolnych plecakach, kotach, psach, kanarkach, biletach do kina, obuwiu damskim, obuwiu męskim, koszach na brudną bieliznę (z zastrzeżeniem, że przedmioty te pełnią rolę jedynie syntetycznego znaku, wskazującego na osobiście doświadczoną lub zasłyszaną opowieść). Tak, pozwoliłam sobie puścić wodze fantazji – nie wszystkie wymienione obiekty zostały namalowane. Być może, część z nich czeka w kolejce pamięci na tę szczególną okoliczność zainteresowania jej właścicielki – jak kufer przywołany z historii o prapradziadku (o którym za chwilę). Bettina Bereś wydobywa z czeluści zapomnienia przedmioty „historyczne”, wciągając we wspólny dialog, dawny ich kontekst i emocje aktualne. Bo przedmiot – istniejący, czy fantazmatyczny jest dla niej ważny ze względu na opowieść. Niewiele więc robi sobie z dochodzącego z odległych dziejów rumoru, przetaczanej ulicami Aten, beczki nieokrzesanego tupeciarza – Diogenesa z Synopy. Filozofa, który w symbolicznym geście pogardy dla nadmiaru rzeczy i życia zorganizowanego, ostentacyjnie wykonywał „filozoficzny performance”, przepędziłaby na cztery strony świata. Jednak rozmowa o mechanizmach ironii, potędze cynizmu, czy mocy absurdu – narzędziach gry z rzeczywistością w poszukiwaniu autentycznego „ja” (a podejrzewam, że to podskórnie ukryta motywacja) mogłaby się udać i przebiec bez zbędnego afektu. Diogenes absurdalnie, i jak szaleniec, paradował z zapaloną latarnią w samo południe. Bettina wbrew atmosferze pogardy dla malarskiego medium, którą nasiąkała od najmłodszych lat w domu wybitnych artystów, (i w ramach protestu?) wystawiała sztalugę i malowała obrazy. W 2016 roku namalowała Bambuko (czyli – jak nie dać z siebie zrobić wariata).

Ostatni z namalowanych obrazów – Kufer prapradziadka – przedstawia lapidarny przedmiot, będący świadkiem (i sprawcą) traumatycznej rodzinnej historii. „Skrzynka mojego prapradziadka – tego z Niwki. Bardzo mało o nim wiem. Był zawiadowcą. To słowo wydawało mi się dziwne, ale w rodzinie zawsze było z dumą podkreślane. Wielokrotnie słyszałam o tym, że gdy przed świętami Bożego Narodzenia prapradziadek otwierał skrzynkę z zamówionymi wiktuałami, zranił się, dostał zakażenia i umarł – co miało duży wpływ na późniejsze losy rodziny […] Dla mnie ważne jest miejsce i jego kontekst. To, że wystawa będzie nieopodal Niwki powoduje, że myślę równocześnie i o wystawie, i o prapradziadku. Dedykuję mu tą wystawę”.

Obraz to niewielkie, intensywnie błękitne tondo. Majaczą na nim pogodne, Magritte’owskie chmurki. Centralnie na obrazie umieszczony został ciemnobrązowy kufer z metalowym skoblem. Wieko kufra pozostało nieco uchylone. Jedynie czerwona kreseczka, wąska wystająca z drewnianej skrzynki wstążeczka, intryguje i niepokoi. I tyle. Tę mroczną historię, o przykrych dla potomnych konsekwencjach, Bettina Bereś przedstawiła syntetycznie i lapidarnie. I jak zawsze. Bez sentymentów i zbędnych emocji. „Prześlicznie”.

„Co nas uderza, gdy wchodzimy do sprzątniętej kuchni? Nic. Jest tak, jak być powinno”2. Światło odsłania tylko część prawdy, pozostałą ukrywając. Proste? Proste! – jak obrazy Bettiny Bereś.

Przypisy:

1 J. Brach-Czaina, Szczeliny istnienia, wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2018, s. 67.

2 op. cit., s. 78.